Do Grecji samochodem :/

Odwiedziłeś ciekawą okolicę, napotkałeś ciekawe gatunki - napisz o tym ;)

Moderatorzy: slodkie_ciacho, Moderatorzy

PIOTR
Posty: 1113
Rejestracja: pn 04 kwie, 2005
Lokalizacja: Oleśnica

pn 19 mar, 2007

No... Powoli zaczynam dochodzić do siebie po "traumie" jaką okazał się ten wyjazd :D
Zaczęło się we wtorek rano zwyczajnie - zaspałem i koledzy budzili mnie telefonem, stojąc już praktycznie pod bramą. OK - w kimonko uderzałem w opakowaniu (coby zaoszczędzić czas rano), więc nie było wielkiego problemu, chwyciłem przygotowany bagaż i załadowałem się do samochodu. Do Wrocławia dojechaliśmy gładko, nawet i przez samo "miasto korków" udało się prześlizgnąć bez problemów, prawdopodobnie z powodu wczesnej godziny (coś około 6.00). Droga do Katowic to pestka odkąd prowadzi autostradą, tak więc gdy zorientowałem się, iż jednak nie wsio zabrałem , skręcaliśmy już na trasę do Bielska i wracanie się po prowiant i kasę zostawioną w zmiennych portkach, nie miało już większego sensu ;>
Pocieszałem się obecnością karty płatniczej, na którą w dniu następnym spodziewałem się wpływu - spox, reszta ekipy miała jakiś zapas do tego czasu ;) Na szczęście część prowiantu upchnąłem poprzedniego dnia w torbie podróżnej z ciuchami - jak się później okazało, dokonałem kiepskiego wyboru przy zakupach, wybierając duże puszki z gotowym żarełkiem. Przez Słowację przejechaliśmy gładko, Węgry również nie rozczarowały. W międzyczasie padła propozycja zamiany trasy biegnącej wewnątrz UE na skrót przez Jugosławię - niestety... upojeni "europejskością" nie przewidzieliśmy konieczności posiadania zielonej karty na terytorium kraju nie będącego członkiem UE i 125 euro żądane przez ubezpieczalnię na granicy, przekraczało nasz budżet i potencjalną oszczędność czasu i paliwa. Trudno - przekroczyliśmy granicę Rumunii, nadrabiając jedynie może ze 30km i ponieważ zapadła już noc, postanowiliśmy przekimać. Udało się nam znaleźć osłonięty od drogi, zaciszny zaułek i po zażyciu kropelek nasennych zasnąć pomimo, że temperatura temu niezbyt sprzyjała. Coś około trzeciej rano obudziło mnie ujadanie wiejskiego kundelka a zimnica wykluczała ponowne zapadnięcie w sen... Jakoś przebiedowałem tę godzinkę, zanim obudzili się pozostali uczestnicy eskapady i po "śniadanku" zaczęliśmy się pakować do dalszej drogi. Przy posiłku zaś przekonałem się o tym, że puszki z jedzonkiem nie należy stawiać bezpośrednio na palniku - jedna mniej... Po tym zaś jak idąc za mądrą radą zagrzałem następną z puszek już w garnku z wodą, zorientowałem się, że jeść to tych "flaczków" zbytnio się nie daje - niestety, ponieważ był to mój jedyny prowiant, wmusiłem w siebie połowę i zacząłem z przerażeniem zastanawiać nad ryzykiem, iż moja karta może być zasilona zamiast rano, dopiero po 17tej :>
No nic - ruszyliśmy w dalszą drogę. Rumunia okazała się koszmarem dla kierowcy, drogi przypominają nasze sprzed 20tu lat a spora część miast to rozbabrane prowizorycznymi remontami i budowami (sporo "domów" przypomina krzywą wierzę w Pizie skleconą z kilku zdawałoby się wykluczających się materiałów - ale zdobnictwo i forma godne sułtana... gdyby jeszcze nie brud... ). Jakoś przekolebaliśmy kraik z pianą na ustach i udało nam się dobić do miejscowości granicznej i... tu dopiero zaczęły się schody...
Tuż przed "miastem" trzeba było zmienić koło - trudno - się dotrze do miasta i naprawi. Nic bardziej mylnego - w małym zakładziku przy uliczce okazało się, że opony naprawić się nie da i musimy zakupić dwie dodatkowe oponki - poszła na to równowartość pełnego baku paliwa :/ Nieźle to nadszarpnęło nasz budżet, ale to nie koniec. Dojechaliśmy na granicę z Bułgarią(cudem - żadnych drogowskazów) i tu dowiedzieliśmy się, że jedyną możliwością jej przekroczenia (jak się okazało na całej długości)jest przeprawa promem przez Dunaj co kosztuje wraz z winietą w naszym przypadku (samochód osobowy + 4 osoby) 40euro w jedną stronę. Ała... następny bak paliwa pofrunął... Po przeprawie skierowaliśmy się przez Bułgarię do Grecji.
Tiaaa... spodziewaliśmy się widoków rodem z Homeryckich pieśni a dookoła pola i "zarośla" bukowe udające las. Przed Thessalonikami pokazały się co prawda góry, jednak tak niegościnne dla mrówek, iż przy pobieżnym sprawdzeniu stanowisk jako/tako wskazujących na możliwość funkcjonowania tam kolonii, trafiliśmy jedynie na osamotnione gniazdo F.cunicularia (królowa ma się dobrze - właśnie zasiedliłem ją wraz z kilkoma robotnicami w kompakciku :D ). W okolicy Thessalonik odbiliśmy na zachód i pod Edessą w końcu szczęście się do mnie uśmiechnęło. Trafiliśmy na niewysokie stoki porośnięte rzadką trawą i jakąś gwieździście rosnącą rośliną z mnóstwem kamieni - już pod pierwszym odkrytym trafiłem kompletną kolonię Tetramorium sp. a kolega Piotr już wołał mnie do obejrzenia wielkich i szybkich mrów, które wysypały się spod podniesionej przez Niego skałki - rzeczywiście były olbrzymie, największe z nich nie ustępowały gabarytem dużym żołnierzom Camponotus ligniperda czy C.vagus - widoczny był podział na robotnice i żołnierzy, pokrój ciała i sposób poruszania się w podnieceniu (uniesiony pod kontem prostym w stosunku do tułowia odwłok) mówią mi, że miałem do czynienia z Cataglyphis sp. Nie interesowałem się dotąd tym rodzajem, więc nie podam gatunku (gdzieś mi świta, że są w Europie dwa) W każdym razie te miały czerwonawe głowy - niestety "grubej" nie udało się namierzyć :( Jednocześnie spotkaliśmy pierwsze na tej wyprawie Messorki, Tapinomy oraz Plagiolepis, był i nie znany mi gatunek Camponotusa, wyraźnie blisko spokrewniony z C.ligniperda i C.herculeanus (robotnice wykazywały sporo podobnych cech morfologicznych). Po rekonesansie, ze wzgórza zjeżdżaliśmy w akompaniamencie jazgotu dużych psów pasterskich nadciągających właśnie wraz ze stadem owiec. Niestety trzeba było uderzać dalej w trasę, chociaż zaczynała się nam ona skracać na mapie, ze względu na nadszarpnięte fundusze. Zjechaliśmy w okolice Olimpu i tam po przeczesaniu próbkowym terenu zadecydowaliśmy o przerwaniu trasy, głównie ze względu na mierne efekty poszukiwań i topniejący budżet. Wtedy postanowiliśmy wrócić na mijane kserotermiczne wzgórza celem przenocowania i porannych dokładniejszych poszukiwań wśród tamtejszych skałek. Trafiliśmy we wspaniałe miejsce, gdzie nawet pomimo późnej już na tę porę roku godziny (około 18.00) udało nam się ustalić obecność przynajmniej 2 gatunków Camponotusa, Messor.sp, Pheidole sp. i oczywiście Tapinoma sp. wraz z Plagiolepis a temperatura kazała wróżyć sobie spokojnie przespaną noc - rano spodziewaliśmy się podwoić liczbę obserwacji. Po rozbiciu biwaku i kolacyjce, udaliśmy się do śpiworów. Mój namiocik to maleństwo kupione z myślą o letnich, krótkich wypadach w teren, gdy nie mam ochoty dźwigać nic specjalnie uciążliwego, śpiworek cóż - podobno daje komfort nawet przy 8stC - tej nocy przekonałem się jednak, iż nawet w Grecji trzeba liczyć się z zimnem. Echhh - obudziłem się około 2.30 w nocy i nie dało się już zasnąć - próbowałem czytać, jednak chłodek był na tyle dokuczliwy, że gdzieś około 3.30 dałem za wygraną i postanowiłem dla zabicia nudy (oczekiwania na poranek) urządzić sobie spacer, założyłem właśnie drugiego buta i rozpiąłem poły mokrego już od wewnątrz namiotu gdy... ała... serce podeszło mi do gardła - przerażony i nagle mokry od zimnego potu byłem w stanie jedynie zasunąć suwak namiotu i czekać na przeznaczenie... Dookoła naszego obozu szalała wataha potężnych psów pasterskich. Nie mam pojęcia, czy walczyły pomiędzy sobą, czy to my byliśmy adresatami warczenia, szczekania a czasami wprost ryku piesków, w każdym razie zdając sobie sprawę z lichości osłony jaką dawał mi delikatny namiocik, poznałem co to znaczy bać się o życie. Pieseczki biegały sobie pomiędzy namiotami, obwąchiwały samochód, cały czas potwornie warcząc i szczekając po jakichś 15 minutach zaczęły się oddalać. W tym czasie spaliłem już może z 5szt papierosów a namiot był o ile to możliwe jeszcze bardziej pokryty rosą od środka. Gdy ujadanie oddaliło się może na jakieś 2-3kilometry, odważyliśmy się wyjść na zewnątrz namiotów celem sprawdzenia poziomu płynów - nikomu nie było do śmiechu a i szybko powróciliśmy każdy do swojego śpiworka. Myśli o spacerach wyparowały ze mnie całkowicie. Zanim nastał ranek psy powróciły i ponownie przeżyliśmy chwile grozy, które minęły już tym razem szybciej - widocznie wraz ze świtem zwierzaki ruszyły do swych obejść i stad, nad którymi mają pieczę - swoją drogą zastanawia mnie, po cholerę w kraju gdzie chyba brak wilków czy niedźwiedzia, utrzymuje się do pasterki tak potężne psiska, gdy ich robotę równie dobrze mogłyby wykonać bardziej ekonomiczne w utrzymaniu, mniejsze rasy.
No nic... na miękkich nogach wygramoliłem się z namiotu wraz z pierwszymi promieniami słońca, skostniały, jednak nie myślałem o zimnie, cały czas będąc pod wrażeniem nocnych przeżyć. Po chwili dopiero zorientowałem się, że stąpam po dokładnie oszronionej trawie - no to mam swoje mrzonki o cieplejszym klimacie Grecji... Śniadanko upłynęło nam na komentarzach nocy i szczękaniu zębami z zimna. Słońce rozgrzało powietrze dopiero około 9 rano i ruszyliśmy na poszukiwania. Nie będę ukrywał, że niechętnie się oddzielałem od grupy...
Efektem przeszukiwania terenu porośniętego z rzadka suchymi, karłowatymi dębami i śmiesznie rosnącym jałowcem było znalezienie kilku skolopendr, ciekawych ich kuzynów nie dysponujących już niebezpiecznymi dla człowieka szczękami, wielu pustych kokonów modliszek i w końcu kilku kolonii Pheidole, Tapinoma, Plagiolepis i Tetramorium. Camponotus był tam reprezentowany przez 3 gatunki, jednak nie udało się trafić na królową, Messorek również nie miał zamiaru nam dopisać. Po kilku godzinach przerzucania kamieni, stwierdziliśmy, że dalszy pobyt na wzgórzu, nie przyniesie nam już więcej pozytywnych znalezisk - zwinęliśmy obóz a jeszcze na koniec sprawdziliśmy podnóże stoku. Tym razem szczęście się do nas uśmiechnęło w postaci kilku kolonii niewielkich, prawie białych termitów a Jarek upolował w końcu królową Camponotus sp.
Pod jednym z płaskich kamieni zaś, zobaczyłem niezłe "miasteczko" - na powierzchni może 30/30cm kamień przykrywał kolonię Pheidole, Tapinoma, Plagiolepis, Messor, Themnothorax a po środku tego miszmaszu siedziały sobie termity :D Cała ferajna wydawała się niezbyt sobą nawzajem przejęta i dosyć spokojnie zbierała się do podziemnych korytarzy. Po 5minutach kamień i miejsce jego dotychczasowego leżakowania były puste.
Ze zwierzaków kręgowych trafiliśmy na nieuchwytne małe jaszczurki, udało mi się zobaczyć ogon chowającego się w cierniste krzaki węża bądź żółtopuzika (nie paliłem się do chwytania, nie mając pewności z czym mam do czynienia) a na koniec o mało się nie potknąłem o wygrzewającego się tuż obok świeżo odgrzebanej nory samca żółwia śródziemnomorskiego - jakoś mało tego wszystkiego było, u nas na takim terenie spotyka się gadziny 3razy więcej.
Postanowiliśmy jeszcze wrócić na pasterską górkę, gdzie wcześniej trafiliśmy na kolonię Cataglyphis sp.
NO nie... bezpośrednio w miejscu gdzie ostatnio szukaliśmy, obecnie wesoło bawiły się pieski, zaganiając trzodę. Trudno - żaden z nas nie miał ochoty dołączyć do tej zabawy, więc oddaliliśmy się o jakiś kilometr na inny stok i tam dopiero ponownie zaczęliśmy grzebać wśród skałek, licząc na to, iż pieski zajęte stadkiem owiec, nie będą miały ochoty nas odwiedzać, aczkolwiek nie oddalaliśmy się zbytnio od auta. Tutaj połów okazał się sporo bardziej owocny niż na poprzednim stanowisku, chociaż niestety nadal ani Camponotuska i Messorka nie trafiliśmy wśród dużych już kolonii a nie udało się ponownie spotkać Cataglyphis. Za to Pheidolka dopisała a i znaleźliśmy dwa gatunki mrów całkowicie mi nie znane. Jeden to czarne mrówy, gabarytowo zbliżone do Formica fusca, jednak z nie znanego mi rodzaju (królowa jest również podobnie jak u Formica fusca niewiele większa od robotnic) - z czasem pewnie wrzucę fotki do galerii a może i uda się je oznaczyć. Drugi gatunek to najprawdopodobniej jakaś Tapinoma - w dobrym świetle robotnice wyglądają jak 3mm miniaturki Formica rufibarbis a królowe sporo od nich masywniejsze również dopiero pod lupą wykazują odmienność barwną w stosunku do pierwomrówki krasnolicej - nie wiem, czy dam radę je dobrze sfocić.
Przeszukaliśmy tę pochyłą łączkę dosyć dokładnie, upoceni (w międzyczasie słoneczko nieźle się rozbrykało), zmęczeni i głodni zebraliśmy się przy aucie i wtedy okazało się, że Piotr posiał kluczyki... Fajnie... pytanie "czy ktoś wie, jak odpalić auto na krótko" pozostało bez odpowiedzi - tym razem o ile to możliwe, nasze przeczesywanie traw, było jeszcze dokładniejsze niż poprzednio. Po 15tu minutach okazało się, że kluczyki wraz z dużą pincetą, leżą przy kamieniu spod którego tąż pincetą wydobywaliśmy skolopendrę - odetchnęliśmy wszyscy, jednak na kontynuowanie połowu jakoś ochoty było już mniej a i pojawił się gość. Przybył potężny Grek zainteresowany tym, co właściwie robimy na Jego łące - wybałuszył oczy zobaczywszy co nas tutaj zatrzymało a widok odłowionych skolopendr wyraźnie Go ucieszył :D
Od rozmowy bolały nas już ręce, gdy poczęstowany camelkiem i uchachany pasterz przekazał nam informację, że w okolicy Edessy pojawiają się również skorpiony. Cóż pożegnaliśmy się szybko i cofnęli te 30km spowrotem do Edessy. Ponieważ zbliżał się już wieczorek, jedynie pobieżnie sprawdziliśmy teren powyżej miasta i rzeczywiście 3 skorpioniki się znalazły, poza nimi również i trochę mrówek ;)
W takim razie nocujemy - decyzja była jednogłośna. Kolacyjka przy leśnej drodze i w kimonko.
Rano trzeba było się szybko zwijać z biwaku - jakoś nie mieliśmy szczęścia do miejsc noclegowych - biwakowaliśmy jak się okazało tuż obok leśnej pasieki, której mieszkańcy zaczynali się również już budzić...
Zjechaliśmy w obiecujący teren - niestety tym razem ani mrów ani skorpionów czy skolopendr :(
Zrezygnowani ruszyliśmy w drogę powrotną ku granicy Macedonii, chcąc objechać promy na Dunaju - pudło... bez zielonej karty przejazd przez Macedonię to koszt rzędu 50 euro a tych nie mieliśmy na zbyciu :/ Ponownie więc ruszyliśmy na Thessaloniki. Padła propozycja aby zerknąć na wybrzeże zatoki Morza Egejskiego, nad którą Thessaloniki leżą. Jakoś udało nam się przejechać przez to portowe miasto i po kilkunastu kilometrach wylądować na opuszczonej plaży. Niestety - poza śmieciami pozostałymi po letnich plażowiczach, kilkoma muszelkami i kolonią zbójnicy(!) pod kamieniem, nic ciekawego tam nie było. Tym razem twardo postanowiliśmy wybić sobie z głów dalsze poszukiwania i skierowaliśmy się na granicę z Bułgarią. Drogi w Grecji są niezłe, więc dosyć szybko dotarliśmy w rejon przygraniczny i tu ZONK - blokada policyjna. Okazało się, że o 2kilometry dalej na trasie stoją rolnicy i wzorem naszych "producentów żywności" za pomocą traktorów blokują dojazd do granicy strajkując przeciwko "czemuś" :( Według policjanta, mieliśmy przed sobą około 4-5h postoju (tutejsze doświadczenie z dnia poprzedniego) :/
Pada hasło : "Panowie - przecież my również jesteśmy rolnikami !" :D - nieźle się uśmialiśmy, by po chwili znowu spuścić nosy na kwintę - w trakcie nieudanej wyprawy, ta kolejna niedogodność była już tą przedostatnią kroplą... W sumie nie mamy nic do stracenia - Piotr idzie pogadać z policajtem. JEST - pan władza zgadza się abyśmy ruszyli z postoju - według Niego nasze autko ma na tyle wysokie zawieszenie, że mamy szansę przejechać polnymi bezdrożami i ominąć barykadę - ruszamy.
Tyle, że nie mamy zamiaru kombinować polami - gdy tylko policja znika z oczu, walimy prosto na granicę, by po kilku minutach wylądować pod barykadą traktorzystów. Tutaj już idąc "za ciosem", przedstawiamy się ichniemu "Lepperowi" jako rolnicy mający jeszcze do przejechania 2000km do swych gospodarstw i pokazujemy naszą trzodę, która przez przestój może ucierpieć - salwy śmiechu i okrzyki niedowierzania na widok skolopendr, skorpionów i mrówek nie cichną, podchmielone towarzycho wskazuje nas sobie palcami, jednak nie upływa minuta a traktor blokujący środek barykady, odjeżdża na bok i żegnani śmiechem przejeżdżamy na jej drugą stroną - policja powoli podnosi szczęki z asfaltu a my z rykiem tryumfu śmigamy na przejście graniczne, gdzie nie mniej niż policja zdziwieni funkcjonariusze graniczni szybko wpuszczają nas do Bułgarii.
Jest sobota a w poniedziałek Paweł musi się stawić w pracy, tak więc teraz już bez postojów tniemy w kierunku Polski. Prowadzi Jarek (od samego początku - twardziel z Niego). Cały dzień trasy, cała nocka (w międzyczasie oczywiście 40eurasków zostało na promie) i znowu przygoda - w jakimś Rumuńskim mieście przez całkowity przypadek wjechaliśmy na 3m na oddzielny pas drogi, przeznaczony wyłącznie dla tramwaji - zero oznaczenia, kiepskie oświetlenie i bezkolizyjna możliwość zjechania na właściwy pas jezdni, jednak odrazu podbija do nas drogówka i dowiadujemy się, że sprawka będzie nas kosztować 80euro... Oczywiście nie śmierdzimy groszem i tłumaczy się panu władzy, że przecież nie pojechaliśmy dalej a natychmiast się zatrzymaliśmy celem zjechania z błędnej odnogi ulicy - próżno. Jednak facetowi wyraźnie nie zależy na władowaniu nam tych 80 euro mandatu - obcokrajowiec może się wywinąć za połowę tej kwoty w gotówce - niestety to nadal nie zmienia naszego stanowiska co do zawartości kieszeni. Po chwili dyskusji cena za "zielone światło" spada już do 10ciu euro (prawie jestem gotowy wysupłać zaskórniaka jednak Paweł każe mi siedzieć cicho) - dyskusja stoi w martwym punkcie do momentu, gdy przypominam sobie o butelce wina kupionej w Grecji (całe 3euro za dwie w promocji :D ) - policajt na widok flaszki wydaje się być szczęśliwy i tłumaczy nam jeszcze jak najszybciej wydostać się z mieściny - jednym słowem nieźle zarobiliśmy sprzedając mu tę butelkę :D :D :D Jadymy dalej ;) Węgry są ok - niestety w samym Budapeszcie(swoją drogą piękne miasto) błądzimy aby wyjechać na trasę do granicy - koszmarne oznaczenia dróg.
Ups - dredy Piotra dają nieciekawy efekt, na granicy Węgiersko/Słowackiej zostajemy zatrzymani do szczegółowej kontroli celnej. Celnicy szukają narkotyków. Znajdują za to mrówki, skorpiony, skolopendry, dwuparce, mrówki i mrówki a na dodatek mrówki - reakcja ta sama co dotąd - śmiech i żarty. Trochę nam grożą palcem na widok kilku muszelek wziętych z plaży jako pamiątki, jednak rozbawieni naszą postawą i znaleziskami po jakiejś godzinie trzepania bagaży, puszczają w dalszą drogę. Zbliża się wieczór, gdy wjeżdżamy do Polski - WIARA - mijając Bielsko POCZÓŁEM SIĘ JAK W DOMU - ZNOWU JESTEM W CYWILIZOWANYM KRAJU, GDZIE NIE MA PROBLEMÓW W PŁACENIU KARTĄ, SĄ FASTFOODY I BEZPAŃSKIE PSY MIESZKAJĄ W SCHRONISKACH :D Parę minut przed poniedziałkiem wylądowałem w Ligocie i szybko padłem do wyrka.
A tak poważnie - NIGDY więcej takiej wycieczki... Do Grecji to i owszem, ale od razu samolotem na wybrzeże M.Śródziemnego ;)
Pozdrawiam :)
Piotr Frąszczak [url=http://curtus.pl]CURTUS[/url]
Awatar użytkownika
Mrówkolew
Posty: 1132
Rejestracja: pt 10 lut, 2006
Lokalizacja: Olsztyn
Kontakt:

pn 19 mar, 2007

Hahahaha!
To się nazywa przygoda :D
A tak podsumowując to co w końcu złapałeś?
PIOTR pisze:POCZÓŁEM SIĘ JAK W DOMU - ZNOWU JESTEM W CYWILIZOWANYM KRAJU, GDZIE NIE MA PROBLEMÓW W PŁACENIU KARTĄ, SĄ FASTFOODY I BEZPAŃSKIE PSY MIESZKAJĄ W SCHRONISKACH
Potwierdzam i dodałbym: jest najwięcej mrówek na świecie! :D

Bardzo miła lekturka :D
Pozdrawiam!
Tommygun
Posty: 235
Rejestracja: ndz 05 mar, 2006
Lokalizacja: Krosno

pn 19 mar, 2007

Gratuluję wyprawy! :D Na pewno, pomimo różnych nieciekawych przygód, musiało być wspaniale - przynajmniej tak wynika z relacji :wink:
Czy zatrzymywaliście się, Piotrze, na Węgrzech, w celu poszukiwania mrówek? W sumie to klimat nie jest tam jakoś znacząco różny od naszego ale może jednak coś ciekawego się tam znalazło… :)
Semper Fi!
sokolceltic
Posty: 81
Rejestracja: pt 18 sie, 2006
Lokalizacja: Leicester, UK

wt 20 mar, 2007

Musze powiedziec ze byla to naprawde przygodowa wyprawa :) Nudzic sie nie mogles a to najwazniejsze :wink: Gratuluje pomyslu i ODWAGI. Pozdrawiam
DAAMOOK
Posty: 179
Rejestracja: wt 11 paź, 2005
Lokalizacja: Białystok

wt 20 mar, 2007

Fajna wycieczka.
Zawsze sa jakies przygody, zawsze.

Podejrzewam ze taniej wyszloby wykupienie wczasow powiedzmy w Turcji i wynajecie tam skutera.

Pochwal sie co zlapales. :roll:
PIOTR
Posty: 1113
Rejestracja: pn 04 kwie, 2005
Lokalizacja: Oleśnica

czw 22 mar, 2007

Z pewnością wyszłoby taniej - samo paliwo na te 5000km to już niezła sumka a gdzie winiety, prom, jedzenie i używki... Ale cóż, człowiek uczy się na błędach ;)
Co do chwalenia się - nałapałem sporo drobnicy : Tetramorium 2 gatunki, Tapinoma również 2, Plagiolepis, Pheidole, jakieś Leptothorax/Themnothorax, Formica cunicularia, mała kolonia "czegoś" co nie pasuje mi narazie do żadnego ze znanych mi rodzajów, jednego Camponotuska złapał mi Jarek a Piotrowi trafiła się królowa Messorka (niestety nie dała rady :( ). Ogólnie nie było źle bo dojechały nawet termity co do których miałem najwięcej obaw. W sumie to najbardziej żałuję, że nie udało się trafić tej Cataglyphis z czerwonym łbem - śliczne toto było. Niestety tereny, w których lądowaliśmy, nie sprzyjały różnorodności gatunkowej - ponad to co przywiozłem, zaobserwowaliśmy jedynie może ze 4 inne gatunki (może niektórych nie rozróżniłem, ale to i tak pikuś do tego, co mam u siebie na podwórku). Jestem też trochę zawiedziony brakiem Aphaenogasterka czy Crematogaster, jednak to składam na karb "niefarta" gdyż niby teren i wysokość południowa odpowiadały tym rodzajom. W każdym razie uzbierało się ze 40ci różnych kolonii - może chociaż wyjdę z tą wycieczką na zero ;)
Pozdrawiam :)
Piotr Frąszczak [url=http://curtus.pl]CURTUS[/url]
ODPOWIEDZ